Kategorie
- Aktualności (84)
- Informacje publiczne (1)
- KSSiP (9)
- O prawie (3)
- Prace legislacyjne (9)
- Prawo cywilne (1)
- Prawo gospodarcze (1)
- Prawo rodzinne (2)
- Publicystyka (5)
- Stanowiska, wnioski, opinie (14)
- Walne Zebrania (1)
- Wyróżnione (3)
Kilka lat temu na rynku wydawniczym ukazał się „Komentarz do spraw rodzinnych” autorstwa Heleny Ciepłej, Jacka Ignaczewskiego, Jadwigi Skibińskiej-Adamowicz, pod redakcją Jacka Ignaczewskiego, którego treści są moim zdaniem warte przypomnienia. W publikacji tej wyróżniono m.in. podrozdział „Sprawa opiekuńcza – cel i założenia” oraz rozdział „Komentarz do spraw o kontakty z dzieckiem i ich wykonanie”1. Uważam, że stanowią one swoistą „filozofię metodologiczną” sędziego rodzinnego orzekającego w sprawach tego rodzaju. Z przyjemnością omówię jej główne tezy, które przedstawiam także stronom postępowania, po rozpoczęciu rozprawy, zanim udzielę im głosu.
Drogowskazem każdego rozstrzygnięcia sądu opiekuńczego jest dobro dziecka. W sprawach ze stosunków między rodzicami a dziećmi na sądzie spoczywa szczególny obowiązek zabezpieczenia interesów małoletniego. Autorzy „Komentarza do spraw rodzinnych” podkreślali, że postępowanie wykonawcze rozpoczyna się już w momencie rozpoznawania sprawy, ponieważ to, co jest akceptowane przez strony nadaje się do wykonania, a to, co nie jest akceptowalne, nie nadaje się do wykonania. Myślę, że wszyscy sędziowie wiedzą, iż w sprawach opiekuńczych problemem nie jest spór prawny, a emocje, napięcie, nieporadność, konflikt, zaniedbania – wszystkie zagrażają dobru dziecka. W sprawach opiekuńczych nie chodzi o wskazanie, kto ma rację, a o rozładowanie złych emocji i oddziaływanie sądu na pożądane – zgodne z dobrem dziecka – postawy rodzicielskie. Tak długo jak istnieje konflikt między rodzicami dobro dziecka jest zagrożone. Autorzy „Komentarza do spraw rodzinnych” wskazywali, że większość spraw opiekuńczych małoletnich dzieci bierze się z tego, że rodzice zatracili zdolność komunikowania się w sprawach dziecka. To z kolei prowadzi do niemożności współpracy i wzajemnego zrozumienia. Wówczas piętrzą się problemy, które są wstępem do sporów, generujących konflikty, a te nieuchronnie mogą prowadzić do nienawiści.
Myślę, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że tylko współpraca między rodzicami i wzajemne zaufanie zabezpieczają dobro dziecka. Celem postępowania sądowego jest normalizacja stosunków. Na rozprawie przewodniczący w pierwszej kolejności powinien zorientować się co do przyczyn braku porozumienia między rodzicami. Możliwymi przyczynami, wymienianymi przez autorów „Komentarza do spraw rodzinnych” mogą być: odmienne cechy osobowości, różne oczekiwania względem siebie, których rodzice nie są w stanie zrealizować, nagromadzenie emocji, rozczarowania, pretensje, brak zaufania, odmienne style i cele wychowawcze, nierozwiązane problemy finansowe. Brak porozumienia prowadzi z czasem do tego, że rodzice przestają ochraniać dziecko przed konfliktem własnym. Ponadto spór ten przenoszą na salę sądową, gdzie formułowane są różnego rodzaju zarzuty i kontrzarzuty. Rozprawa sądowa stwarza możliwość wytłumaczenia rodzicom celów, funkcji i specyfiki sądu opiekuńczego. W sprawach o kontakty z dzieckiem nie chodzi o wygraną czy przegraną, o prawa matki czy ojca, ale o takie postępowanie, które najpełniej i najlepiej zabezpieczy dobro dziecka, aby te kontakty mu służyły i były adekwatne do aktualnego stanu rzeczy. Przy rozstrzyganiu sprawy należy kierować się następującymi przesłankami: zgodna wola rodziców (oczywiście najbardziej pożądana), dobro dziecka, rozsądne życzenia dziecka.
Powstaje pytanie, jak spróbować wcielić te założenia w życie na sali sądowej?
Na wstępie zaznaczam, że nie mam wykształcenia psychologicznego, a moje spostrzeżenia wynikają z lektury książek o tej tematyce, czytania artykułów oraz kilkukrotnych konsultacji ze specjalistami w celu dyskusji o prezentowanych przeze mnie poglądach. W toku rozprawy, zwłaszcza o kontakty jednego rodzica z dzieckiem, staram się znaleźć źródło problemu i zasygnalizować stronom, z czego może wynikać niemożność ich porozumienia i jak mogą próbować, od dzisiaj, zmieniać swoje postępowanie.
„On”, „ona”, „bo on”, „bo ona”, „przez niego”, „przez nią”. Ludzie, nie tylko strony przed sądem, są przekonani, że to inni odpowiadają za ich uczucia. Wskażmy kilka przykładów z naszego życia. Kiedy matka/ojciec krzyczy na pięcioletnie dziecko, które poproszone pięć razy nadal nie chce założyć butów, to przyczyną jej/jego zdenerwowania jest to, że maluch ich nie założył i ciągle bawi się sznurowadłami, czy raczej to, że ma potrzebę, aby gdzieś wyjść i się nie spóźnić? Albo, jeśli mężczyzna/kobieta krzyczy na swoją partnerkę/partnera, że w jego/jej ocenie uniemożliwia mu kontakt z dzieckiem, to jego/jej złość wynika z zachowania partnerki/partnera, czy z potrzeby nawiązania (podtrzymania) więzi z dzieckiem? A jeśli z potrzeby kontaktu z dzieckiem, to czy krzyk na partnerkę/partnera jest odpowiednim środkiem do celu? Gdy matka/ojciec pozbawia ojca/matkę spotkań z dzieckiem wskutek różnych, prawdziwych bądź nie okoliczności („,dziecko jest chore”, „dziecko ma w tym czasie wyjazd”, „dziecko nie chce się spotkać”), to przyjmuje się, że za jej/jego działaniami stoi złośliwość i chęć odwetu. W mojej ocenie taki sposób rozumowania blokuje możliwość porozumienia. Stanowi swoiste „koło”, po którym człowiek porusza się intensywnie, ale ciągle wraca do początku. Bo on/ona jest złośliwy/złośliwa. A gdyby tak poszukać uczuć, które stoją za omawianym zachowaniem, tak często przecież będących przyczyną sporów w sądach rodzinnych. Może to złość, zrażenie, frustracja, zniechęcenie, rozczarowanie, smutek, frustracja? Czyż nie takie same uczucia pojawią się po drugiej stronie tego konfliktu? Jakie potrzeby stoją za tymi TRUDNYMI (nie negatywnymi2) uczuciami?
Marshall B. Rosenberg, amerykański psycholog, opisał sposób komunikacji oparty na tzw. języku osobistym („chcę”, „nie chcę” „potrzebuję”, „nie potrzebuję”, „lubię”, nie lubię”, „podoba mi się”, „nie podoba mi się”3), połączonym z umiejętnością określania własnych uczuć i stojących za nimi potrzeb, aby w konsekwencji sformułować prośbę, która ma na celu realizację tych potrzeb4. Rosenberg wskazywał, że jednym z głównych powodów blokujących porozumienie jest wydawanie osądów moralnych. Ktoś jest złośliwy, wredny, leniwy, uprzedzony, niegrzeczny, samolubny. W „Porozumieniu bez przemocy” autor pisał, że wszelkie obelgi, zarzuty, słowa lekceważenia, etykiety, krytyka, diagnozy, porównania – to formy osądu. Oddajmy głos Rosenbergowi:
Kiedy mówimy na temat wartości, które w życiu cenimy, jak na przykład uczciwość, wolność, czy pokój, wyrażamy przekonanie o tym, co – według nas – najlepiej służy życiu. Natomiast do wypowiadania sądów moralnych jesteśmy skłonni wtedy, gdy ludzie lub ich zachowania wyraźnie odbiegają od naszego systemu wartości. Mówimy wtedy na przykład: „Przemoc jest zła. Zabójcy są niegodziwi”. Gdyby od małego nauczono nas posługiwać się językiem ułatwiającym okazywanie współczucia, umielibyśmy uzewnętrzniać swoje potrzeby i wyznawane wartości wprost, zamiast sugerować, że ktoś postępuje niewłaściwie, kiedy owym potrzebom i wartościom nie czyni zadość. I tak na przykład zamiast mówić: „Przemoc jest zła” moglibyśmy powiedzieć: „Stosowanie przemocy jako narzędzia rozstrzygania konfliktów budzi moje obawy; dużą wartość ma dla mnie rozwiązywanie konfliktów między ludźmi innymi sposobami”5
Ile osądów moralnych wydajemy dziennie?
Często proponuję stronom konfliktu na sali sądowej, aby w momencie, gdy w ich głowie pojawia się taki osąd – zauważyli go (to ogromny sukces!), odetchnęli, poczekali i powiedzieli: „daj mi chwilę, muszę pomyśleć”. Wierzę i wiem z doświadczenia, że niezwykle pomocne są przy tym fiszki, czyli karteczki, napisane najlepiej własnoręcznie i przyczepione w widocznym miejscu w mieszkaniu. „STOP! Chcę, by moje dziecko wychowywało się w atmosferze spokoju i bezpieczeństwa”. „Chcę szanować jego matkę, choć jej nie lubię”. „Nie potrzebuję mówić, że jest głupi i leniwy!”. „Najważniejszy/a jest dla mnie syn/córka, nasze awantury jemu/jej szkodzą!”.
Jest jeszcze jeden problem z osądami moralnymi. Gdy ktoś określi nas w jakiś sposób, z którym oczywiście się nie zgadzamy, to pragniemy odwdzięczyć mu się tym samym. Jeśli nie zauważymy, że prowadzi to donikąd, jeśli nie zatrzymamy się, nie złapiemy oddechu, nie powiemy sobie STOP!, awantura jest gotowa (co nie zmienia tego, że na każdym etapie kłótni jest możliwość zatrzymania wydawania osądów, niemniej jest to znacznie trudniejsze). Prowadzi to, jak słusznie pisał Jacek Ignaczewski, do konfliktu, który może doprowadzić do nienawiści.
Rosenberg proponuje nam „powrót do spostrzegania”, tj. opisywania tylko tego, co widzimy. „Nie ubrałeś butów”. „Trzeci raz nie mogę spotkać się z synem/córką”. Po spostrzeżeniu zachodzi konieczność odnalezienia w sobie uczucia, które się w nas pojawiło w związku z nim. W każdej z opisywanych wyżej sytuacji można byłoby uznać, że ktoś został „zignorowany” – matka/ojciec dziecka, które nie chcę się ubrać, ojciec/matka dziecka, który/a chce się z nim spotkać, ojciec/matka dziecka, który na skutek jakichś wcześniejszych wydarzeń, niezaspokojenia jego/jej potrzeb działa w sposób „ignorujący” potrzeby tego drugiego dorosłego. Wskazać jednak trzeba, że „ignorowanie” to nie uczucie, a interpretacja cudzego zachowania6. Jakie uczucia mogą zatem opisać to, kiedy poczujemy się „zignorowani” przez drugą osobę? Uwaga! Mogą to być: smutek, bezradność, bezsilność, lęk, niechęć, niepewność, uraza do kogoś, wrogość, wstręt, wściekłość, nieufność, zagubienie, poirytowanie, przybicie, przytłoczenie, rozczarowanie, rozgoryczenie, roztrzęsienie, złość, frustracja, spięcie, udręczenie, wyczerpanie, wzburzenie, zakłopotanie, zaniepokojenie, zatroskanie, zawiedzenie, desperacja, dezorientacja, zdziwienie, zmartwienie, znużenie, zniecierpliwienie, zrażenie, rozpacz. Co czuje rodzic pozbawiony kontaktu z dzieckiem? Myślę, że odnalazłby w sobie większość z wymienionych powyżej uczuć. Nie wystarczy jednak tylko ich rozpoznanie. Trzeba jeszcze wziąć odpowiedzialność za własne uczucia. „Jestem rozczarowany/a (smutny/a, zły/a, sfrustrowany/a, wzburzony/a, rozgoryczony/a itp.), kiedy nie pozwalasz mi zabrać syna/córki na spacer, bo chciałem/chciałam zabrać go/ją do parku na plac zabaw”. Jest to problem skomplikowany o tyle, że musimy zdać sobie sprawę z faktu, że to my odpowiadamy za swoje uczucia. Złość, rozczarowanie, rozgoryczenie i inne trudne emocje nie pojawiają się w nas, bo ktoś, „on,, „ona”, coś zrobił, tylko dlatego, że nasze potrzeby nie są zaspokojone. Rosenberg wierzył, że wszyscy ludzie mają takie same potrzeby.
Jakie potrzeby mają rodzice posiadający wspólne dziecko, ale nie będący już razem? Myślę, że głównie chodzi o te, które dotyczą wzajemnej zależności ludzi względem siebie. Są to: akceptacja, uznanie, bliskość, wspólnota, znaczenie, bycie branym pod uwagę, bezpieczeństwo, empatia, miłość, otucha, szacunek, wsparcie, zaufanie, zrozumienie7. Niezaspokojenie tych potrzeb najczęściej wynika z przeszłych zdarzeń i relacji. W mojej ocenie jest to moment, aby uświadomić sobie, że przeszłość już się wydarzyła i nie ma do niej powrotu. Skoro dana para rozstała się, to myślę, że stało się tak na skutek długotrwałego niezaspakajania potrzeb uznania, bliskości, znaczenia, bycia branym pod uwagę, bezpieczeństwa, miłości, otuchy, wsparcia, zaufania, zrozumienia. Co więcej, konieczność rozstania wynikała właśnie z tego, że ta druga osoba nie potrafiła spełnić tych potrzeb. Czasem się tak zdarza. Moim zdaniem zrozumienie, że ten człowiek (ojciec/matka dziecka) nie spełnił i nie może spełnić moich potrzeb, prowadzi do możliwości stworzenia nowego, bezprzemocowego, sposobu wzajemnej komunikacji, niejako w oderwaniu od przeszłych zdarzeń. Nie mam wątpliwości, że z człowieka nie można niczego „wyizolować”, że jego przeszłe losy są nadal częścią jego istnienia, ale czy muszą determinować przyszłość, i to innych jednostek, czyli dzieci? Niespełnione potrzeby nadal są. Nie mogą być one jednak zrealizowane w tej konkretnej konfiguracji. Należy zatem poszukać innych sytuacji, ludzi, dzięki którym nasze potrzeby mogą być w tym zakresie spełnione. Dopóki trwa konflikt między rodzicami, dobro dziecka jest zagrożone. Konflikt muszą rozwiązać rodzice, co do tego raczej nikt nie ma wątpliwości. Czasem może udać się samodzielnie, poprzez zrozumienie własnego postępowania, a czasem konieczna będzie konsultacja ze specjalistami (psychologami, psychoterapeutami), do czego gorąco zachęcam skłócone ze sobą strony postępowania w sprawach rodzinnych. Jeśli nie dojdzie do rozliczenia się z przeszłością, do nieprzedkładania przeszłych zdarzeń nad teraźniejszość (a niestety często to jest przyczyną nieporozumień), nie może zostać zastosowany czwarty, ostatni, element empatycznej komunikacji, tzn. prośby. Uważam, że podstawowymi potrzebami rodzica nieprzebywającego na co dzień z dzieckiem jest potrzeba bliskości z dzieckiem, budowania relacji, a także uznania, akceptacji i zaufania. Myślę, że takie same potrzeby ma dziecko w relacji z rodzicem, który nie przebywa z nim codziennie. Ponadto, co szczególnie istotne, dziecko, z uwagi na swój wiek potrzebuje również bezpieczeństwa, otuchy, wsparcia i zrozumienia. Czy może dać mu je rodzic, który porusza się „po kole” przeszłości, szukając tam nieustannie zaspokojenia swoich potrzeb?
Rosenberg pisał, że konieczne jest rozróżnienie próśb od żądań. Kiedy słyszymy, że ktoś czegoś od nas żąda, możemy zareagować dwojako: uległością albo buntem. „Im częściej w przeszłości wytaczaliśmy zarzuty przeciwko innym ludziom, karaliśmy ich albo wpajaliśmy im poczucie winy, gdy nie spełniali naszych próśb, tym większe jest prawdopodobieństwo, że nasze późniejsze prośby potraktują jako żądania”8. Gdy prosimy kogoś o coś, musimy mieć przed oczami cel, który chcemy osiągnąć. Matka/ojciec pięcioletniego dziecka chce wyjść z domu, żeby się nie spóźnić np. na autobus. Ojciec/matka dziecka, chcący spotkać się z dzieckiem, chce zbudować z nim relację opartą na miłości i szacunku; pragnie także, by jego dziecko było pogodne, szczęśliwe, beztroskie. Wierzę, że gdy człowiek uświadomi sobie cel swojego działania, jego zachowanie może być diametralnie różne, tj. z jednej strony precyzyjnie komunikujące swoje potrzeby, a z drugiej odnoszące się ze zrozumieniem do potrzeb drugiego.
Można przecież powiedzieć spokojnym tonem: „Wiem, że zabawa tymi sznurowadłami ci się podoba. Tyle że prosiłam cię pięć razy, abyś założył buty. Denerwuję się, bo chcę zdążyć na autobus, to dla mnie ważne. Czy mogę prosić cię, abyś założył buty teraz?9.
Można również w sytuacji, gdy ojciec/matka kolejny raz dowiaduje się o tym, że nie zobaczy dziś dziecka, spokojnym tonem powiedzieć: „Trzeci raz nie mogę spotkać się z synem/córką”. Jestem rozczarowany/a (smutny/a, zły/a, sfrustrowany/a, wzburzony/a, rozgoryczony/a itp.), kiedy nie pozwalasz mi zabrać syna/córki na spacer, bo chciałem/chciałam zabrać go/ją do parku na plac zabaw. Chcę spędzić z nim/nią czas, nawiązać więź. Potrzebuję spotkań z dzieckiem. Wymień proszę jedną rzecz, którą zrobiłem/zrobiłam w czasie spotkania z dzieckiem, która ci się nie spodobała”. W mojej ocenie taki komunikat to zaproszenie do rozmowy – próba naprawy stosunków z drugim rodzicem. Nikt nie ma jednak wpływu na to, w jaki sposób zachowa się druga strona. Jeśli już, to najprawdopodobniej zacznie mówić: „bo ty”, „przez ciebie”. Kluczem i pierwszym krokiem do rozpoczęcia zmiany w obecnej sytuacji, niedoprowadzenia do kolejnej awantury, mając za cel dobro dziecka, czyli jego bezpieczeństwo, szacunek, wsparcie, zaufanie, zrozumienie, beztroskę, zadowolenie, podążanie za swoimi pragnieniami w poczuciu szacunku i uznania jest empatyczne słuchanie, czyli mówiąc krótko parafrazowanie wypowiedzi rozmówcy.
Uważam, że temat empatycznego słuchania zasługuje na oddzielne omówienie, do czego mam nadzieję niedługo dojdzie na tej stronie. Nadmienić w tym miejscu należy, że empatyczne słuchanie to nic więcej, jak powtarzanie słów rozmówcy i pytanie, czy właśnie to miał na myśli. Zbyt często zdarza się nam wkładać własne poglądy, rozumowanie, doświadczenia w usta rozmówcy. Niezbędne jest także uwzględnianie potrzeb osoby, z którą się komunikujemy.
Kiedy rodzic chce zrozumieć, co stoi za trudnym zachowaniem dziecka, tzn. nieubraniem butów, pomimo wielokrotnych próśb, musi zgadywać. Może chodzi o to, że jest w trakcie zabawy, np. sznurowadłami? Może nie chce wychodzić z domu, bo na dworze jest zimno i wieje? Warto zadać wtedy dziecku pytanie, czy chodzi właśnie o to. Jeśli idzie o niechęć do przerwania aktualnej czynności, np. zabawy, to w pierwszym rzędzie warto okazać zrozumienie – „Wiem, że trudno jest przerwać zabawę sznurowadłami, one są takie ciekawe!” (dziecko zaspakaja zatem potrzebę zabawy; a gdy nie chce wyjść, bo jest zimno i wieje, to dąży do zaspokojenia potrzeby spokoju, komfortu, odpoczynku).
Gdyby ojciec/matka, który nie może spotkać się z dzieckiem, spróbował odgadnąć, co stoi za takim zachowaniem drugiego rodzica, to mógłby na przykład powiedzieć: „boisz się, że nie przywiozę go/jej na czas?” (potrzeba bezpieczeństwa), „nie chcesz, żeby spotykał/spotykała się z moją partnerką/partnerem?” (potrzeba bycia wziętym pod uwagę, bezpieczeństwa emocjonalnego), „myślisz, że będę mówił źle o tobie przy nim/niej?” (potrzeba zrozumienia, bezpieczeństwa emocjonalnego), „nie lubisz jak daję mu telefon do zabawy?” (potrzeba współpracy), „masz do mnie żal, że kiedyś nie spędzałem/spędzałam z nim/nią tyle czasu?” (potrzeba wsparcia, szacunku). W zależności od tego, co naszym zdaniem stoi za przyczyną takiego zachowania drugiego rodzica, można formułować różne pytania. Konieczna jest jednak swoista „ciekawość” i chęć dowiedzenia się, o co tak naprawdę chodzi oraz chęć rozwiązania konfliktu i pamiętanie o celu, który chcemy osiągnąć. Gdy w końcu druga strona potwierdzi którąś okoliczność warto okazać jej zrozumienie, co jest chyba najtrudniejszym elementem całego procesu. Przy mocnym nasileniu konfliktu konieczne będzie moim zdaniem pośrednictwo osoby trzeciej, znającej i praktykującej założenia porozumienia bez przemocy.
W mojej ocenie w łatwiejszej roli stoi matka/ojciec uniemożliwiająca/y kontakt drugiego rodzica z dzieckiem. Najczęściej taka jednostka doskonale wie, dlaczego postępuje w ten sposób (być może to któraś z okoliczności, które wskazano w pytaniach powyżej, np. obawa, że druga strona mówi o niej źle do dziecka, czyli nie zaspakaja jej potrzeby zrozumienia i bezpieczeństwa emocjonalnego). Rodzic taki, jeśli chce porozumieć się z drugą stroną, powinien dążyć do nazwania swoich uczuć i odnalezienia niezaspokojonych potrzeb, które za nimi stoją i również je określić. To nie jest łatwe zadanie. Niemniej następnie pojawia się możliwość sformułowania prośby do drugiego rodzica – „Kiedy syn/córka wraca od ciebie to płacze i zamyka się w swoim pokoju (spostrzeżenie). Martwię się tym, smuci mnie to (uczucie). On chyba wie, że się nie lubimy. Chciałabym, żeby nasz syn/córka był beztroski, zadowolony i bezpieczny (potrzeba zrozumienia). Czy możemy się umówić, że od dzisiaj nie będziemy rozmawiać z nim o naszej relacji? (prośba)”.
Zestawione ze sobą przykłady sytuacji, tj. nieubranie przez dziecka butów i niemożność widzenia się z dzieckiem, mogą wydać się Czytelnikowi zbyt odległe od siebie i całkowicie różne. Zgadzam się, przykład z butami jest mało poważnym problemem, a kontakt rodzica z dzieckiem ogromnym. Chodziło mi jednak o pokazanie pewnego mechanizmu – porozumiewania się w sposób bez przemocy możemy uczyć się zawsze i wszędzie. Tak, bo to ciągła nauka. Choć staram się praktykować założenia tej metody od ponad dwóch lat, to ciągle mam wrażenie, że niewiele wiem i często „łapię się”, że poszło nie tak, jak chciałabym. Komunikowania spostrzeżeń, odnajdowania w sobie uczuć z nimi związanych, a następnie szukania przyczyn tych uczuć, tj. niezaspokojenia określonych potrzeb i w konsekwencji formułowania próśb do drugiej osoby, możemy uczyć się w każdej sytuacji, która spotyka nas w codziennym życiu. Parafrazować wypowiedzi w sytuacjach konfliktogennych możemy również przy każdej okazji, także jako sędziowie na sali podczas rozprawy. Zachęcam gorąco, nie tylko sędziów rodzinnych, do zapoznania się z literaturą przedmiotu dotyczącą porozumienia bez przemocy.
Skoro sędzia rodzinny ma zorientować się co do przyczyn braku porozumienia między rodzicami, a następnie starać się doprowadzić do normalizacji stosunków między nimi, to moim zdaniem wskazanie stronom na możliwość porozumiewania się w sposób opisany przez Rosenberga może okazać się dla nich pomocne. Myślę, że warto uświadomić stronom, że istnieje inny sposób komunikacji, który chociaż trudny, to warty praktykowania. Podczas rozpraw staram się także, w zależności od tego, gdzie leży największy problem między stronami, proponować im, w jaki inny sposób mogą wyrażać swoje uczucia i potrzeby. Sala sądowa w sprawach opiekuńczych nie wskazuje, kto ma rację, kto wygrał, a kto racji nie ma i w konsekwencji przegrał. Rodzice powinni mieć jednak możliwość przynajmniej podjęcia refleksji nad swoim postępowaniem i faktycznie (a nie deklaratywnie) zrozumieć, że tylko ich współpraca prowadzi do zabezpieczenia dobra dziecka. Uświadomienie stronom, z czego wynikają ich trudne emocje, nie rozwiązuje problemu, ale otwiera możliwość rozwiązania. Sala sądowa nie jest gabinetem psychoterapeutycznym, ale głęboko wierzę, że usłyszane od sędziego słowa mogą wywołać refleksję u stron konfliktu, przekonać je o konieczności zmiany swojego postępowania, a co za tym idzie poszukiwania pomocy u profesjonalistów lub u innych życzliwych osób.
I na koniec słowa praktyczne i po prostu ludzkie, które często kieruję do stron na sali sądowej. Utrata panowania nad sobą jest normalna i zdarza się każdemu. Nie warto biczować się za takie sytuacje. Nie może to jednak stać się regułą. Jeśli większość prób kontaktu ojca/matki z dzieckiem kończy się awanturą albo wezwaniem Policji (obie okoliczności niewątpliwie stresują będące świadkiem tego dziecko i bardzo mu szkodzą), to jasny sygnał, że coś jest nie tak i trzeba poszukać innych dróg rozwiązania sporu. Komunikacja z ludźmi według porozumienia bez przemocy wymaga praktyki i ogromnej woli (auto)refleksji. Kiedy uda się stronom dojść do porozumienia w zakresie kontaktów jednego rodzica z dzieckiem, życzę im powodzenia i wytrwałości. Gratuluję im także. Myślę, że wówczas potrzebę wsparcia, akceptacji i zrozumienia, chociażby w zakresie sprawy sądowej, mają zaspokojoną.
1. Komentarz do spraw rodzinnych pod redakcją Jacka Ignaczewskiego, Wyd. 2, Warszawa 2014. Podrozdział „Sprawa opiekuńcza – cel i założenia”, s. 47-83. Rozdział „Komentarz do spraw o kontakty z dzieckiem i ich wykonanie”, s. 118-221 (oba autorstwa Jacka Ignaczewskiego).
2. Stoję na stanowisku, że nie ma uczuć pozytywnych i negatywnych. Wszystkie uczucia są człowiekowi potrzebne i informują o ważnych dla nas sprawach. Negowanie złości, frustracji, rozczarowania, zniechęcenia pogłębia jedynie te uczucia.
3. To tylko przykłady. Chodzi natomiast o taki sposób komunikacji, w którym określamy swoje granice (nie cudze) i dlatego używamy określenia „JA”. Nie jesteśmy niestety nauczeni takiego sposobu komunikacji i może on wydawać się skrajnie egoistyczny. Nie ma jednak nic wspólnego z egoizmem.
4. Marshall B. Rosenberg, Porozumienie bez przemocy. O języku życia, tłum. Marta Markocka-Pepol, Michał Kłobukowski, Warszawa 2016.
5. Tamże, s. 35-36.
6. Tamże, s. 69-70.
7. Tamże, s. 267.
8. Tamże, s. 108.
9. Mowa tu oczywiście o sytuacji idealnej, tzn. takiej, kiedy rodzic ma wystarczające zasoby umożliwiające mu omawiany sposób porozumiewania się. Jeśli matka/ojciec jest zmęczona/zmęczony, zamartwia się czymś, nie będzie zdolny do tworzenia takich komunikatów. Dlatego konieczne jest zadbanie najpierw o własne zasoby ;).
Barbara Trokowska-Stempnik, sędzia Sądu Rejonowego w Toruniu, sędzia rodzinny od 1 stycznia 2022 roku.